Pierwszy tydzień biegania po powrocie z urlopu. W założeniu miałem trochę odpocząć od wysokich temperatur, ale jak wiemy okazało się to niemożliwe 🙂 No cóż, globalne ocieplenie…
Plan na tydzień był następujący:
Poniedziałek standardowo łatwy bieg na dystansie ponad 8 km z 5 przebieżkami po 20 sekund każda. Te poniedziałkowe biegi służą jako taki dobry start i rozgrzewka na początek tygodnia. Tempo nie jest męczące, dystans jest względnie krótki, a cały bieg mija całkiem przyjemnie. Tym bardziej, że biegam znowu na swojej przydomowej ścieżce biegowej, 🙂 której już mi zaczynało brakować po ostatnich wyjazdowych miesiącach.
W środę za to, dla odmiany, czekał mnie trudny bieg – interwały. Wcześniej jeszcze przed moją drobną kontuzją ścięgna Achillesa moje treningi interwałowe składały się z 3 interwałów po 10 minut każdy na wysokiej intensywności. Od czasu kontuzji, kiedy musiałem odpuścić kilka treningów Endomondo planuje mi tylko 1 taki interwał 10 minut na wysokiej intensywności. Nie wiem czy wynika to z troski o moje ścięgno 🙂 czy z czegoś innego, ale zgodnie z początkowymi założeniami trzymam się planu treningowego i nie wprowadzam własnych modyfikacji.
Tym razem było to 30 minut spokojnego biegu w tempie 5:46 min / km, potem 10 minut w tempie szybkim 4:48 min / km i na koniec 30 minut spokojnego biegu. Bardzo przyjemny treningi i faktycznie po części intensywnej powrót do tempa 5:46 wydaje się bardzo wolnym truchtem. Jeszcze 3 miesiące temu takie tempo było dla mnie sporym wyzwaniem i dobrym wynikiem w zawodach na 10 km 🙂 Taki postęp oczywiście cieszy.
Piątkowy bieg był już typowym biegiem regeneracyjnym 8.4 km w tempie 5:46 min/km. Takie wolne przygotowanie do długiego wybiegania w niedzielę.
W niedzielę w planie było 24 km, prognoza pogody pokazywała 34 stopnie w południe, a “tylko” 24 stopnie o 9 rano. Wiedziałem, że muszę ten bieg zrobić jak najwcześniej rano i najlepiej w lesie. Na szczęście mam dosyć blisko las Kabacki :), który jest idealnym miejscem do biegania.
Rozpocząłem bieg 7:50 – jakoś nie mogłem się wcześniej zerwać w niedzielę 🙂 Już od wyjścia z domu widziałem, że będzie gorąco i tak było. W lesie było trochę lepiej, ale tylko trochę. Za to na pewno było znacznie ładniej niż na ścieżce asfaltowej 🙂
Biegło się bardzo dobrze i praktycznie nie czułem pokonywanych kilometrów. Miałem okazję przetestować 2 kolejne nowe żele energetyczne – Xenofit – Orange i Cola z kofeiną. Zgodnie z moim planem, żeli używam mniej więcej co 45 minut biegu.
Jak się okazało w trakcie biegu, trzeba czytać opakowanie 🙂 to nie były żele energetyczne tylko napoje węglowodanowe. Efekt niby taki sam, ale konsystencja zdecydowanie bardziej płynna. W smaku nawet całkiem przyjemne, ani za słodkie ani za słone. Mają jednak ogromną wadę – sposób otwierania. Nie ma szans otwarcia ich rękami, trzeba sobie pomóc zębami, a szczerze mówiąc na 20 kilometrze nie specjalnie mam ochotę męczyć się z saszetką żelu i ryzykować zalanie koszulki lepką substancją. Podsumowując duży plus za smak, ale ogromny minus za sposób otwierania. Jeśli chodzi o działanie to jest tak samo dobre jak innych żeli.
Po 20 kilometrze i drugim żelu, biegło mi się nadal bardzo dobrze i postanowiłem dodać sobie 1 km ustalając metę na 25 km :). Moim największym problemem była temperatura. Było naprawdę bardzo gorąco, zupełnie nie wyobrażam sobie tego biegu w otwartym terenie. Ustaliłem strategię picia na 200 ml co 30 minut. W moim przypadku sprawdziło się to bardzo dobrze, chociaż szczerze mówiąc gdybym miał więcej wody niż 800 ml to na pewno chętnie bym skorzystał. Teraz już chyba rozumiem dlaczego Maratony są organizowane w Marcu i Wrześniu :), a nie np. w lipcu czy sierpniu. Mimo wszystko przy dobrej strategii nawadniania i jedzenia już wiem, że 25 km jest dla mnie do pokonania, a to dodaje otuchy na kolejne tygodnie.
Do opanowania w takie upały pozostał mi jeszcze jeden element- jak oddychać ustami przez zaciśnięte zęby. Jakoś mi to nie wychodziło a za każdym razem kiedy brałem głęboki oddech w ustach lądowało mi pełno małych muszek, komarów i innego rodzaju źródeł białka. Być może węglowodany plus dodatkowe białko pomogły mi przebiec aż 25 km, przy okazji ustanawiając własny rekord na dystansie półmaratonu na 1:54:31!
Podsumowanie tygodnia:
Tydzień 16 – dystans 54.70 km ; czas treningu: 4g:56m:41 s