Tydzień 20 zakończony – pozostało już tylko 8! Powoli zaczynam się stresować, tym bardziej po zakończeniu tego tygodnia 30 km biegiem gdzie przekonałem się, że 30 km to bardzo dużo, a do Maratonu jeszcze brakuje ponad 12. No cóż niedługo się przekonam.

Plan na Tydzień 20 był taki:

T-20 Plan

W poniedziałek spokojny bieg z 5-cioma przebieżkami. Tym razem dla odmiany był to dla mnie spory wyczyn. Byłem bardzo zmęczony po biegu Powstania Warszawskiego w sobotę a potem 24 km w niedzielę. W poniedziałek cały czas czułem jeszcze zakwasy i spore zmęczenie mięśni. Trening przełożyłem na wtorek rano, teoretycznie drobne przesunięcie o 1 dzień nie powinno mieć wpływu na realizacje całego planu. Bez poczucia winy ruszyłem we wtorek rano. Nie było dobrze – po raz pierwszy od 20 tygodni poczułem dolegliwości żołądkowo jelitowe. Bolał mnie brzuch miałem jakieś dziwne skurcze i już po 5 kilometrach musiałem wracać do domu. Nie udało mi się ukończyć zaplanowanego treningu. To nie jest jeszcze koniec świata, ale niezbyt przyjemne doświadczenie, kiedy wiesz, że teoretycznie wszystko jest ok, ścięgna nie bolą, kolana pracują jak trzeba, a pojawiają się kłopoty z żołądkiem – ale cóż trudno czasem tak bywa. Mam nadzieję, że moje treningi też trenują żołądek, chociaż to bardzo dziwne ponieważ do tej pory nie miałem żadnych problemów.

W środę za to było już zdecydowanie lepiej. Dosyć długi bieg po lesie z dwoma interwałami po 10 minut każdy w tempie 4:45 min/km.

T-20 - Las

Oczywiście pod koniec drugich 10 minut było już bardzo ciężko, serce chciało wyskoczyć a płuca wypominały dawne błędy 😉 , na szczęście już po kilku minutach, kiedy tętno wróciło do normy, czułem się naprawdę rewelacyjnie. Wiem, że to był dobrze przepracowany czas i jestem prawie pewien, że to właśnie dzięki takim treningom osiąga się życiówki (tak jak moja na ostatnim biegu powstania warszawskiego).

W piątek standardowo rozbieganie na 10 km w tempie bardzo spokojnym – 5:17/5:20 min/km. Idealny relaks przed trudnym niedzielnym długim wybieganiem.

W niedzielę do pokonania według planu miałem 29 km. To bardzo dużo jak na moje dotychczasowe osiągnięcia, gdzie maksymalny dystans do tej pory to 25 km. Trochę się obawiałem czy sobie poradzę, ale tak naprawdę wiem, że nie mam wyboru i jakoś będę musiał wrócić do domu po nawrotce, albo idąc albo biegnąc, więc dystans pokonam – pytanie tylko czy ciągłym biegiem. Mentalnie przygotowany oraz wyposażony w 3 żele energetyczne (w końcu to prawie 3 godziny biegu), wyszedłem z domu punkt 8 rano.

Pogoda była idealna – piękne słońce, temperatura prawie 20 stopni – po prostu idealny dzień. Biegło mi się bardzo dobrze – pierwsze 10 km, nawet nie wiem kiedy minęło, szybki żel na 8-mym kilometrze trochę wody i już było 10k. Wymyśliłem, że skoro biegnie mi się tak dobrze to dodam sobie 1 km i w ten sposób zrobię całe, okrągłe 30km (w końcu 29 czy 30 to już nie jest taka duża różnica). Po raz kolejny biegłem po rewelacyjnej ścieżce wzdłuż wału przeciwpowodziowego na południu Warszawy.

T-20 widok 1

Kiedy dotarłem do płotu przecinającego ścieżkę, na horyzoncie było już widać zarys panoramy centrum Warszawy, a na moim Forerunnerze było prawie 15 km, więc pora na nawrotkę. Teraz zaczęły się schody – na 16 kilometrze zaczął lekko boleć kręgosłup i plecy – niby nic wielkiego, ale trochę irytujące. Zużyłem wtedy kolejny żel zgodnie z planem jedzenia co 45 minut. To pomogło na jakiś czas, plus na szczęście widok Wisły wzdłuż trasy nastrajał optymistycznie i dodawał energii.

T-20 -widok 2

Na 21 kilometrze złapałem się na tym, że coraz częściej spoglądam na zegarek i sprawdzam ile jeszcze zostało do pokonania. Jakimś dziwnym trafem pierwsze kilometry mijają błyskawicznie i te 5 i pół minuty jest nieodczuwalne, po 20 kilometrze 5 i pół minuty ciągnie się w nieskończoność. Forerunner pokazał 22 kilometry, biegłem i biegłem, chyba przez kolejne 30 minut, spojrzałem na zegarek a tam bezlitosna informacja, że od ostatniego sprawdzenia pokonałem zaledwie 500 metrów. Od tej pory wybrałem metodę, biegnę i wolę nie wiedzieć – tak czy inaczej nie pobiegnę za daleko, bo przecież moja pętla zaczęła się pod domem. Od 25 kilometra bardzo się męczyłem i bolało wszystko, plecy, nogi, stopy itp. Mimo wszystko byłem pewien, że przebiegnę cały dystans. Chociaż na chwilę obecną nie wyobrażam sobie dodać do tej odległości jeszcze kolejne 12 kilometrów, ale cóż niedługo już nie będę sobie musiał tego wyobrażać – przekonam się jak to jest na prawdę.

Niesiony już właściwie tylko siłą woli, dotarłem do domu i ukończyłem 30 kilometrów w czasie 2:48:25, czyli jak na moje standardy całkiem nieźle. W domu musiałem oczywiście dojść do siebie przez około 2 godziny, ale duma rozpiera mnie do teraz 🙂 . Pewnie, że to jeszcze nie Maraton – ale dla mnie 30 kilometrów to jest już duże osiągnięcie, którego na pewno nie miałbym szans ukończyć zaledwie kilka tygodni temu.

T-20 - Endo

Podsumowanie tygodnia:

Tydzień 20 – dystans 61.79 km ; czas treningu: 5g:35m:20 s

 

Projekt Maraton – Tydzień 20 was last modified: August 2nd, 2015 by Andrzej

Leave A Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *