Kolejny Tydzień w Projekcie Maraton – ukończony. Na szczęście mimo, że to 13tka, nie było pechowo. Co więcej, kolejny tydzień będzie półmetkiem 🙂 w moich przygotowaniach.
Tym razem było bardzo dobrze, nawet lepiej niż zakładałem – zupełnie przypadkowo zrobiłem w sobotę półmaraton :), ale o tym dalej.
Plan na ten Tydzień był taki:
Dwa pierwsze biegi, a więc spokojny z 5-ciom przebieżkami oraz intensywny trening szybkościowy musiałem zrobić na bieżni. Tak się złożyło, że akurat byłem w Bukareszcie i akurat nie było w pobliżu możliwości biegania na zewnątrz, a nie chciałem odpuszczać, więc wybrałem bieżnię. Nie było tak źle, wystarczy włożyć słuchawki, ustawić tempo i jest ok. Dużym plusem jest miękka i sprężysta nawierzchnia, która nie obciąża kolan i co ważne dla mnie, jest łagodna dla ścięgna Achillesa. Przy okazji przetestowałem też opcje biegania na bieżni w moim nowym Garminie 620. Wyniki tego testu były dosyć dziwne, raz pokazywał że biegnę szybciej niż ustawienia na bieżni, innym razem wolniej, ale szczegóły opiszę wkrótce przy okazji pełnej recenzji Garmina 620.
Od czwartku już biegałem w Warszawie więc na weekendowe długie wybieganie wybrałem miękką ścieżkę leśna (nadal oszczędzam Achillesa) w okolicy domu – Las Kabacki.
Bardzo lubię tą okolice, ścieżki są wręcz idealne do biegania, rano nie ma zbyt dużo ludzi (jeśli już to inni biegacze i kilku rowerzystów), a temperatura jest trochę niższa niż w otwartym terenie.
Endomondo przygotowało długi bieg na 20 km w tempie 5:54, a więc dosyć spokojnym i mniej więcej takim, jakie planuje utrzymać w trakcie maratonu (przynajmniej taki jest plan na dzisiaj).
Od tego tygodnia postanowiłem trochę usprawnić swoją strategię jedzeniową i przyzwyczaić organizm do jedzenia co 45 minut, a nie tak jak robiłem to do tej pory, czyli co godzinę. Dobrze rozplanowane jedzenie w trakcie Maratonu, pomoże mi, mam nadzieję, uniknąć zderzenia ze słynną ścianą, o której już sporo słyszałem, ale jej jeszcze nie widziałem :). Jedząc co 45 minut dostarczamy mięśniom zapasu paliwa (glikogenu) tak, aby jego poziom był cały czas odpowiedni i aby organizm nie musiał przechodzić “na zasilanie rezerwowe” i szukać energii z innych źródeł.
Ogólnie co do jedzenia to słyszałem różne opinie, jednym pasują żele, innym batony energetyczne, banany, ale jest też sporo osób, które w trakcie biegu w ogóle nie są w stanie jeść, żołądek po prostu nie chce pracować poprawnie przy zwiększonym wysiłku. Właśnie dlatego ćwiczę poprawne jedzenie już teraz, mimo, że pewnie dałbym radę bez żelu, przy okazji testuję różne smaki i konsystencje. Jak dotąd nie miałem żadnych problemów żołądkowych, żele przyswajam idealnie i bardzo dobrze się po nich czuję. Inną kwestią jest ich smak. Tym razem używałem dwóch:.
Amix – smak winogronowy z kofeiną oraz Power Gel – smak jabłkowy, także z kofeiną (w niedalekiej przyszłości pokuszę się o podsumowanie wszystkich żeli jakich próbowałem – myślę, że dla niektórych z Was to może być pomocne i oszczędzi “interesujących” doznań smakowych). Niestety oba były paskudne w smaku. Amix – faktycznie dobrze działa, szybko się wchłania, ale jak dla mnie jest paskudnie słony w smaku, a próbowałem malinowego i winogronowego – oba były równo słone i niesmaczne. Power Gel – jest dla mnie zdecydowanie za słodki (nawet po popiciu) i przede wszystkim jest bardzo niewygodny w użyciu. Brakuje mu sztywnego zakończenia (takiej tubki jak widać na zdjęciu Amixa) i trzeba się mocno namęczyć, aby go wydobyć z saszetki.
Mimo, że oba żele były niesmaczne, na szczęście biegło się bardzo dobrze.
Las Kabacki już trochę znam, ale po 16tym kilometrze, jakoś zacząłem tracić pewność czy aby biegnę w dobrym kierunku. Mam nadzieję, że to efekt zmęczenie a nie oznaka przedwczesnej starości :). Na 17tym kilometrze już byłem pewien – zamiast skręcić po 16tce w prawo i zamykać pętlę w stronę domu pobiegłem prosto, dodając sobie trasy.
Oczywiście natychmiast zawróciłem i pobiegłem w stronę domu. Zmęczenia jakoś specjalnie nie odczuwałem – pewnie, że bolały mnie nogi, ale ogólnie było całkiem nieźle, mimo, że zbliżałem się do 20km. To dodało mi pewności siebie i poprawiło humor, ponieważ wciąż pamiętam moje pierwsze 15km, po których nie byłem w stanie chodzić :). Na mniej więcej 800 metrów przed domem zatrzymałem zegarek i zakończyłem długi bieg. Wyszło 21km i 30m – prawie półmaraton (21km 97,5m), gdybym tylko wiedział, że zabrakło mi 67 metrów do półmaratonu :)… To był bardzo przyjemny bieg w sobotni poranek. Chociaż przyznaję uczciwie, nogi bolały mnie solidnie aż do samego wieczora!
Podsumowanie tygodnia:
Tydzień 13 – dystans 48.00 km ; czas treningu: 4g:31m:58 s