Od samego początku mojego krótkiego romansu z Triathlonem najbardziej obawiałem się pływania. Jak się okazało później były to obawy jak najbardziej uzasadnione. Niestety takie są konsekwencje, gdy pływać uczymy się po 30 roku życia, zamiast w dzieciństwie. Jeszcze przed rozpoczęciem treningów pływackich wydawało mi się, że trochę umiem pływać – klasykiem sobie zawsze jakoś poradzę, a kraulem też jeden basen dam radę przepłynąć. Okazało się, że się myliłem – nie umiałem pływać w zeszłym roku i nadal nie bardzo mi to wychodzi. Umiałem utrzymywać się na wodzie, a teraz potrafię utrzymując się na wodzie powoli przesuwać się do przodu 🙂 . Ok – przepłynąłem kraulem 1900 metrów w Gdyni, ale nie było ani szybko ani technicznie.
Tutaj właśnie docieramy do sedna sprawy – pływanie jest bardzo techniczną konkurencją. Na nic siła ramion, bez odpowiedniej mobilności w stawach, nic nam po silnych nogach biegacza, jeśli mamy niewłaściwą pozycję w wodzie. Być może mi przychodzi to wyjątkowo powoli i opornie, ale kiedy już mi się wydaje, że opanowałem podstawy techniki wychodzą braki w innym elemencie kroku pływackiego i cała praca zaczyna się od nowa.
Przykład – podczas treningu na basenie trenerka zwróciła mi uwagę, że za bardzo zadzieram głowę do góry podczas oddechu. Zmobilizowałem się wewnętrznie zwizualizowałem idealny ruch, ułożyłem wszystko w głowie i kolejna próba. Tym razem według mnie głowę miałem tak nisko, że przy oddechu brałem tyle samo powietrza ile wody. Komentarz od trenerki – nadal zadzierasz głowę, a przy okazji to dużo za późno rozpoczynasz oddech… Nic tylko się załamać. Przecież wiadomo, że słucham komentarzy trenerów na bieżąco, i robię wszystko co w mojej mocy aby to przełożyć na technikę i nic… A może na pływanie należy poświęcić kilka lat i dopiero wtedy widać efekty, co jest trudne do zrozumienia w dzisiejszych czasach, gdzie wszystko mamy natychmiast 🙂
Kolejny przykład test na 400 metrów – płynę tak szybko jak mogę, a może nawet szybciej, płuca już ledwo dają radę, strefa komfortu dawno została w tyle, dopływam do końca ledwo żywy z wyczerpania, wciąż nie mogę złapać oddechu – wynik końcowy – 6 sekund szybciej niż 3 miesiące temu… Serio??? Tylko 6 sekund – treningi 2-3 razy w tygodniu po godzinie i przez trzy miesiące uzyskałem 6 sekund. To chyba najsłabszy zwrot z inwestycji czasu jaki do tej pory udało mi się uzyskać 🙂
Właśnie to w pływaniu nie jest fajne – wkładasz ogromny wysiłek nie tylko fizyczny, ale i psychiczny, a rezultatów albo brak, albo są bardzo znikome. W przeciwieństwie do biegania, gdzie sprawna, biegająca osoba przy dobrym planie treningowym jest w stanie przygotować się do maratonu w ciągu roku. W pływaniu po roku wiem, że za bardzo zadzieram głowę, mam kiepską pozycję w wodzie oraz zbyt późno rozpoczynam oddech 🙂
Z drugiej strony kiedy pokonałem te 1900 metrów w Bałtyku i udało się zmieścić w limicie czasu poczucie dumy było niesamowite. Wystarczyło samo pokonanie dystansu, czas był drugorzędny, oby tylko poniżej godziny. Prawie 2 km w morzu to dystans jeszcze rok temu dla mnie kompletnie niewyobrażalny.
Swobodne pływanie w morzu z bojką, też dało mi dużo frajdy i okazało się, że można całkowicie z własnej woli, bez celu wyjść z domu popływać w morzu 🙂
Pływanie oczywiście może być bardzo fajne, ale dopiero po wykonaniu ogromu pracy, dla tych którzy nie pływali w dzieciństwie. Na koniec takie małe przemyślenie, że wszystkie wartościowe rzeczy wymagają dużo pracy na początku, aby później bardziej docenić efekt końcowy. Ten etap dopiero przede mną.
1 comment on “Dlaczego pływanie nie jest fajne”