Nowy sezon właśnie się rozpoczyna, dla niektórych będzie to kolejny, dla innych (między innymi dla mnie) debiutancki. Trudno mi uwierzyć, że na pomysł spróbowania swoich sił w triathlonie wpadłem dopiero pod koniec listopada, a tutaj już za kilka tygodni rozpoczynają się starty. No dobra do mojego pierwszego startu mam jeszcze trochę czasu, ale zbliża się nieuchronnie 🙂 .
Po wysłuchaniu rad bardziej doświadczonych kolegów na temat wyboru swojego najważniejszego startu w sezonie, oraz słusznych rekomendacji, aby pozostawić sobie trochę czasu na regeneracje przed maratonem w Berlinie, zdecydowałem, że mój start A (najważniejszy start w sezonie) będzie jednocześnie debiutem 🙂 , nie tylko moim debiutem, ale także debiutem samej imprezy – 5150 Warsaw Triathlon.
Impreza odbywa się w centrum Warszawy, po raz pierwszy na licencji WTC (marka Iron Man), nie mogłem opuścić takiej okazji mimo, że dystans olimpijski nie do końca sprzyja debiutantom. Dystans olimpijski składa się z pływania – 1500 metrów, roweru – 40 km, oraz biegu – 10 km. Patrząc na dystans pływacki w tych zawodach mój pomysł na początku rodził pewne obawy – zarówno u mnie, jak i mojej rodziny, i znajomych. W końcu przepłynięcie 1,500 metrów dla kogoś kto “nauczył” się pływać w grudniu brzmi jak czyste szaleństwo. Ale tak naprawdę to przecież o to właśnie chodzi, o pokonywanie swoich słabości, wychodzenie poza strefę komfortu i robienie czegoś co jakiś czas temu wydawało się niemożliwe, robienie czegoś po raz pierwszy. Jeszcze w grudniu moim celem było przepłynięcie kraulem bez odpoczynku 100 metrów. Dzisiaj na początku marca 2016, już wiem, że jestem w stanie przepłynąć 1000 metrów bez odpoczynku, co dla mnie jest ogromnym sukcesem.
Ciągle jeszcze pływam bardzo wolno, ale mimo wszystko widzę u siebie ogromny postęp. Teraz walczę o każdą sekundę poniżej 3 min/km, oczywiście przy pływaniu na dystansie powyżej kilometra. Każdy trening i kolejne litry wypitej wody z Warszawianki przybliżają mnie do tego celu 🙂 .
Rower czeka na swoją pierwszą jazdę na zewnątrz. Od początku listopada aż do teraz kręciłem kilometry na rowerach stacjonarnych, teraz na szczęście pogoda się poprawia i można wyjść na powietrze. Mimo wszystko tutaj wiem, że zimę przepracowałem przyzwoicie i powinno być dobrze, a na pewno lepiej niż z pływaniem.
Biegania obawiam się najmniej, ponieważ dystans 10 km jest do pokonania na pewno praktycznie dla każdego, chociaż nie wiem jak to jest pokonywać 10 km, mając za sobą pływanie i rower, ale przekonam się już w czerwcu. Z drugiej strony 10 km biegnie się praktycznie na maksa bez większych kalkulacji, czy oszczędzania sił i mimo iż nie jest to długi dystans potrafi mocno zmęczyć.
Z niecierpliwością czekam na 12 czerwca i chociaż wiem, że przede mną jeszcze sporo pracy, jestem dobrej myśli i cieszę się, że będę miał okazję debiutować w Warszawie w pierwszej edycji 5150 Warsaw Triathlon.