To był już mój czwarty start w Gdyni i pewnie najważniejszy do tej pory. Miałem taki cichy układ ze sobą, że dopóki nie pokonam bariery 5 godzin na dystansie 1/2 IM nie będę nawet myślał o starcie na pełnym dystansie Iron Man. W sumie to była nawet niezła wymówka 🙂 ale już jej nie ma. Teraz tylko nie wiem czy się cieszyć czy płakać, ale po kolei.

Pierwszy start w Gdyni w 2016 roku to kilka minut powyżej 6 godzin, ale to był debiut i tak naprawdę wtedy chodziło głównie o to, aby te zawody ukończyć. W 2017 poprawa o godzinę dzięki gotowym planom treningowym z książki i czas lekko ponad 5 godzin. W 2018 byłem nastawiony bardzo optymistycznie i prawie się udało z czasem 5:01:07, niestety prawie robi różnicę, skoro wewnętrzny kontrakt był na 5 godzin to ma być poniżej 5 godzin i sekundy też się liczą. W tym sezonie 5 godzin udało się już złamać wcześniej w Suszu, ale to jednak nie to samo, moja walka od początku była z Gdyńską trasą. W Suszu trasa rowerowa jest dużo bardziej płaska więc tam o lepszy wynik łatwiej. W każdym razie na pewno dodało mi to pewności siebie przed startem A.

W tym sezonie od początku czułem, że jestem gotowy. Forma na rowerze zdecydowanie bardzo dobra, biegowo też całkiem dobrze, a pływanie jak zawsze było wielką niewiadomą – tutaj liczyłem przede wszystkim na nową piankę :). Chociaż muszę uczciwie przyznać, że w tym sezonie przyłożyłem się do pływania bardziej niż rok temu, już sama objętość była o 15% większa niż w analogicznym okresie w poprzednim sezonie. Poza grupowym pływaniem dwa razy w tygodniu miałem jeszcze indywidualne zajęcia raz w tygodniu, plus okazjonalnie dodatkowy dzień solo. W sumie między 3 a 4 razy w tygodniu męczyłem się na basenie. Celowo piszę męczyłem bo ja tego jednak nadal nie czuję, wydaje mi się, że płynę jak ryba i osiągam tempo prawie jak Michael Phelps, aż tu nagle wyprzedza mnie starszy Pan w wieku mojego taty i do tego grzbietem.

Jak co roku na zawody do Gdyni udaliśmy się całą rodziną. Co więcej mój siedmiolatek debiutował w aquathlonie. Jak się później okazało nazwa była trochę na wyrost bo zamiast pływania było bieganie w wodzie po kolana, ale liczyła się przed wszystkim dobra zabawa :).

Po ostatnim treningu na pływalni przed zawodami byłem nastawiony bardzo pozytywnie, to miał być mój dzień, nawet jeżeli rower i biegnie zrobię tak samo jak rok wcześniej to 67 sekund zyskam w wodzie na 100%. Złamanie 40 minut na pływaniu miało być tylko formalnością. Tyle teorii 🙂

Kiedy wyszedłem z wody i zobaczyłem na zegarku 42 minuty moje rozczarowanie było trudne do opisania. Tyle wysiłku, tyle godzin w zimnej chlorowanej wodzie na marne. Mimo wszytko wiedziałem co trzeba zrobić dalej – naciskać z całych sił na rowerze, potem bieg na maksa aż do wyczerpania paliwa. Zrobiłem w głowie szybką kalkulacje i wyszło mi, że jeżeli ukończę rower po 2 godzinach i 30 minutach to raczej dam radę pobiec półmaraton w 1:30 co da mi czas 4:50 a więc cel będzie osiągnięty.

Na rowerze było pełne skupienie, pilnowałem czasu i mocy, nie odpuszczałem na podjazdach i starałem się nie hamować na zjazdach, przynajmniej na tyle na ile pozwalała mi głowa. W połowie trasy rowerowej brakowało mi około 10 minut do zaplanowanego międzyczasu. Na szczęście druga połowa pętli jest z górki i zdecydowanie szybsza. Jechało mi się tak dobrze jak nigdy wcześniej. Kiedy wybiegałem ze strefy zmian na zegarku czas całkowity to: 3 godziny i 21 minut. Teraz już wiedziałem, że to się musi udać. Biegłem z uśmiechem na ustach, chyba po raz pierwszy na tej trasie, pilnując tempa, żeby nie przesadzić mijając kolejnych zawodników. Po 17tym kilometrze tempo trochę spadło i nie byłem pewien czy to Garmin mnie oszukuje czy to moje nogi już mają dosyć, ale tak czy inaczej miałem sporo zapasu.

Na mecie zameldowałem się z czasem 4:51:08 🙂 Po 4 latach nareszcie się udało. Do tego taka ciekawostka – moje pływanie dało mi 272 miejsce w mojej kategorii wiekowej, rower 78, a bieganie 29. W sumie ukończyłem na 68 miejscu w kategorii. Może i bez rewelacji, ale tutaj chodziło o czas poniżej 5 godzin.

Na mecie czekała przerażona rodzina, nie dlatego że osiągnąłem założony czas, ale już wiedzieli, że teraz nie odpuszczę pełnego dystansu ;).

Nawet trener po raz pierwszy nie wstydził się zrobić ze mną zdjęcia.

Co do pływania to ja już nie mam pomysłu co z tym zrobić, ale obawiam się, że z tak wolnym pływaniem ciężko będzie o dobre wyniki. Teraz pozostają mi dwie opcje, albo odpuścić to całkowicie, albo postawić wszystko na pływanie i chodzić na basen 5 razy w tygodniu, półśrodki chyba się już nie sprawdzą.

Teraz czas pomyśleć gdzie warto zrobić pełny dystans w przyszłym roku, jak się do tego najlepiej przygotować, a potem usłyszeć – “You are an Ironman”

Gdynia 2019 czyli do czterech razy sztuka was last modified: August 16th, 2019 by Andrzej

Leave A Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *